W tym roku postanowiłem spełnić jedno ze swoich marzeń i przejść całe
polskie wybrzeże pieszo. Uwielbiam chodzić, chciałbym kiedyś tak po prostu
spakować plecak, wyjść z domu i przejść cały wielki świat. Wiem, że jest to
dosyć ambitny plan, ale może pewnego dnia ruszę pieszo do Chin, albo okrążę
Australię. Kto wie. To są jednak plany na przyszłość, teraz skupmy się na
planie tegorocznym.
Pomysł na trip urodził się w zeszłym roku. Niestety, dosyć uciążliwa
kontuzja łydki uniemożliwiła mi wtedy jego realizację. W tym roku, mimo, że
początkowo miałem zupełnie inne plany, postanowiłem wrócić do zeszłorocznego
pomysłu i przejść się polskim brzegiem Bałtyku.
Dlaczego akurat ten kawałek lądu? Nie jest to przypadek, otóż, od lat mam
problem z naszą ojczystą plażą, ponieważ kojarzy mi się ona z nudą i z tego powodu przez ostatnie lata starałem się jej unikać jak tylko mogłem.
A było to tak...
Jak byłem dzieckiem, co roku całą klasą jeździliśmy na 2 tygodnie na
zieloną szkołę nad morze. Dodatkowo, rodzice wysyłali mnie na kolonie do
Jastrzębiej Góry. Dzięki temu spędzałem 5 długich tygodni nad morzem przez
kilka lat z rzędu. Z tych wyjazdów przede wszystkim zapamiętałem nudę. No może
jeszcze kiepskie żarcie na stołówce, i automat z grą Tekken 2, dzięki któremu
razem z kolegami przepuszczaliśmy większość naszego kieszonkowego. Jednak nuda
wynikająca ze spędzania czasu na plaży, to był największy problem tych
wyjazdów. Tylko ten piach i piach. Jasne, czasem coś próbowałem zbudować z
piasku, czasem coś w tym piasku znalazłem (jakąś muszelkę, starą puszkę etc),
czasem po prostu ryłem w tym piasku patykiem, ale nawet to nie pomagało na
nudę. Totalny brak pomysłu.
Wiem że wszyscy chcieli dobrze, żebym spędził fajne wakacje. Wiem, ile
wysiłku kosztowało to moich starszych, żeby wysłać mnie na kolonie. Jednak
problem w tym, że małe dzieci nie kontemplują za dużo, one potrzebują akcji.
Tej akcji nigdy tam nie zaznałem. Jestem z tych, których nie bawi siedzenie w
jednym miejscu. Ja muszę być w ruchu, wokół mnie muszą dziać się rzeczy. Jak
rzeczy nie dzieją się i czuję, że stoję w miejscu, to jest mi z tego powodu
źle. Taka już moja natura, którą czasem głośno przeklinam, bo ostatnio potrafię
nakręcić tyle rzeczy wokół siebie, że nawet moja wrodzona aktywność mówi pas.
Wracając do wybrzeża, to muszę przyznać, że ostatnie lata pozwoliły mi
lekko nadpisać ten nudny obraz polskiego brzegu. Pojawiałem się kilka razy w
Gdańsku i było całkiem fajnie, przy czym moja obecność na plaży ograniczała się
do wypicia na niej kilku browarów. Mam też nad morzem bardzo dobrego ziomka, z
którym przyjaźnimy się od wielu lat, więc jest to kolejna pozytywna referencja,
która pojawia się w mojej głowie, na myśl o polskim morzu.
Chciałbym poprzez tegoroczną podróż napisać swoją nową, prywatną historię
polskiego wybrzeża. Zacząć kojarzyć wybrzeże z przygodą, a nie z nudą.
Chciałbym też bardziej docenić piękno naszego kraju, oraz, co może być trudne,
poszukać spokoju w szczycie sezonu urlopowego, idąc samotnie plażą, wśród tłumu
turystów. Wierzę, że spotkam kilka fajnych osób po drodze.
Podróż zaczynam na Śląsku. Biorę pociąg z Kato do Świnoujścia. Nie
załapałem się na wagon sypialny, więc jak dobrze pójdzie, to będę miał jakieś
miejsce siedzące. Niestety w tym okresie nawet to może być trudne. W
Świnoujściu chcę podejść do granicy z Niemcami i poszukać słupka granicznego.
Od niego rozpocznę właściwą wędrówkę, której pozornym celem będzie dotknięcie
słupka po przeciwnej stronie, tj. na granicy Polsko-Rosyjskiej w Piaskach. Po
drodze będę rozbijać namiot, albo szukać jakiś kwater, w których będę mógł się
kimnąć. Postaram się iść przez większą część trasy plażą, jednak z tego co
czytałem w sieci, to będę miał do obejścia kilka baz wojskowych i portów.
Dlaczego granica z Rosją jest pozornym celem?
Dla mnie celem podróży jest podróż, a nie miejsce do którego idę. Skupiając
się tylko na miejscu, mógłbym nawet nie zauważyć, całego piękna trasy. Jakby mi
tak bardzo zależało na dotarciu do miejsca, to pojechałbym tam samochodem, a
nie szedłbym takiego dużego dystansu. To podróż pozwala nam wzrastać, nie
miejsce do którego chcemy dojść.
Zamierzam na całą trasę poświęcić około 21 dni. Tyle powinno wystarczyć,
jednak nie wiem czy uda mi się przejść cały planowany odcinek. Łatwo na takiej
trasie o kontuzję. Może w pewnym momencie uznam, że jakieś miejsce jest na tyle
fajne, że warto w nim zostać trochę dłużej. Różnie może być, nie chcę niczego
planować. Już wiele razy przekonałem się że planowanie i myślenie o efektach
nigdzie nie prowadzi i zawsze jest inaczej.
Z tego co słyszełem, 21 dni to również minimalny okres, który pozwala nam
na zmianę pewnych nawyków. Chciałbym ten czas dobrze wykorzystać, by pewne
rzeczy stały się moją nową normalnością. Spróbuję nauczyć się być bardziej
uważnym, bo teraz czuję, że mam z tym spory problem. Wszystko za szybko się
dzieje i przestałem dostrzegać tak wiele fajnych rzeczy, które spotykają mnie
każdego dnia, a przecież wystarczy tylko trochę rozejrzeć się. 21 dni.
Zobaczymy.
No nic, wracam coś jeszcze ogarnąć, bo oprócz plecaka, mam jeszcze kilka kilka innych tematów do zamknięcia, a na sam wyjazd nie mam jeszcze prawie nic przygotowane. A droga długa jest.
1 komentarze:
Powodzenia!
Prześlij komentarz